środa, 18 stycznia 2017

Rozdział 010 „Dramatyczny zwrot akcji”




„Nie ma zbyt wiele cza­su, by być szczęśli­wym. Dni prze­mijają szyb­ko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpi­suje­my marze­nia, a ja­kaś niewidzial­na ręka nam je przek­reśla. Nie ma­my wte­dy żad­ne­go wy­boru. Jeżeli nie jes­teśmy szczęśli­wi dziś, jak pot­ra­fimy być ni­mi jutro?”
- Phil Bosman

Kroniki Proroka Codziennego 011:
Hej kochani!
Za oknem zima! W tym roku przyszła wyjątkowo wcześnie i w chwili, gdy pisze ten rozdział pada śnieg. W głowie mam szereg pomysłów. Głownie po obejrzeniu fascynującego filmu „Infermo”. Jestem wielką miłośniczką książek serii Dana Browna i gorąco wszystkim polecam. Tymczasem w głowie mi się namieszało jak pociągnąć dalej to opowiadanie. Głównie nagły zwrot akcji z pojawieniem się Wiktora. Czas pokaże jak wszystko się potoczy. To już półmetek, więc będzie coraz więcej dziwnych wydarzeń. Zapraszam serdecznie na kolejny rozdział.

*~*~*
                 -Myślisz, że to dobry pomysł?
                Ginny Weasley przechadzała się korytarzami Hogwartu, gdy usłyszała czyjś wystraszony głos. Przysunęła się w stronę drzwi i rzuciła zaklęcie podsłuchujące. Rozpoznała głos należący do młodszej siostry Bleis’a. brzmiał na przerażonego. Drugiego, męskiego głosu nie znała.

                 - Nie wiem – pokręcił głową. – To miała być tylko niewinna zabawa, ale ta dziewczyna naprawdę została zaatakowana. Cokolwiek zrobiliśmy musimy to cofnąć inaczej ktoś naprawdę zostanie skrzywdzony. Trzeba zwołać dzisiaj spotkanie. Powiadomisz pozostałych?

                 - Tak – potwierdziła dziewczyna. Ginny wycofała się w ostatnim momencie nim znów znalazły się na korytarzu.  A więc podejrzenia Zabiniego okazały się być słuszne. Jego siostra wplątała się w jakieś kłopoty i potrzebowała pomocy. Postanowiła zadziałać. Corie była młodą i zbuntowaną nastolatką. Potrzebowała wsparcia dorosłej osoby. Zamierzała jej to dać  i porozmawiać z Blaisem. Może wspólnie podejmą jakąś decyzje.

                 - Corie, zaczekaj!  - zawołała za nią, gdy tylko ją wyminęła. Corie z niechęcią spojrzała w stronę młodej kobiety. Sporo o niej słyszała. Podobno kiedyś ona i jej brat mieli jakiś mały romans. Nigdy nie myślała o tym. W ogóle wciąż miała żal do brata o to, że ich opuścił. Później było już tylko gorzej. Ojciec zmarł, a matka rozpiła się. Wciąż przychodziła pijana i robiła awantury. Tylko w Hogwarcie Corie mogła odpocząć od problemów. Jednak ostatnio wciąż żyła w strachu. Z pozoru niewinna zabawa zaczynała się przemieniać w coś bardzo niebezpiecznego. Kogo przyzwali i dlaczego? Nie miała pojęcia. Jednak musieli to powstrzymać nim ktokolwiek się dowie.

                 - Co pani chcę? – spytała dość chłodno. Bardzo polubiła nauczycielkę Katherine Salvatore, ale ta kobieta tutaj była jej całkowicie obojętna. I nie zamierzała być miła tylko dlatego, że ta dziennikarka pałęta się po szkole.

                - Możemy porozmawiać? – poprosiła cicho. – Ja wiem o twojej sytuacji. Może znalazłaby się pomoc dla ciebie? Nowy Minister pomyślał o rozwiązaniach dla takich rodzin jak twoja. Być może mogłabyś zwrócić się o pomoc do brata. To nie jest zły człowiek.

                 - Doprawdy? – prychnęła z pogardą Corie. – Gdzie był kiedy najbardziej go potrzebowałyśmy? Wyjechał i zostawił nas same. Zrobił karierę nawet nie myśląc o domu. Uciekł jak zwykły tchórz, który nie myśli o rodzinie. Dlatego nie potrzebuje jego pomocy. Niedługo skończę szkołę i będę mogła pójść na swoje. Reszta nie ma znaczenia.

                 - Nie mów tak, dziecko. – Ginny w pełni rozumiała jej podejście. Corie miała prawo być wściekła. Ostatecznie została zawiedziona przez najbliższych. Czuła się porzucona. Wcześniej jakoś sobie radziła, ale teraz było już coraz gorzej. Zwłaszcza ostatnie kłopoty. Musieli coś zrobić nim będzie za późno. Mieli naprawdę bardzo poważne kłopoty. – Nie jesteś sama. Blaise musiał wyjechać. Gdyby nie miał wyjścia z pewnością nie zostawiłby ciebie.

                 - I pani go broni? – pokręciła głową. Ginny sama była zaskoczona swoimi słowami. Dopiero po odejściu Corie zaczynała rozumieć ich sens. Czy naprawdę Blaise miał powód do odejścia? Między nim, a Potterem panowało jakieś dziwne napięcie. Musiała rozwiązać tę tajemniczą zagadkę. Miała wrażenie, że chodzi nie tylko o nią, ale i o coś więcej. Zamierzała rozgryźć tę tajemnicę.

                Przechadzając się korytarzem usłyszała muzykę. Znała tę piosenkę. „Secret my love” z zespołu Mrocznych Wiedźm. Ulubiona melodia jej i Zabiniego. Przystanęła zafascynowana oddając się wspomnieniom. Po raz pierwszy usłyszała ją tamtego wieczora w domu Zabiniego.

                Właśnie dochodziła do siebie po tym jak Zabini uratował jej  życie. Minęły trzy tygodnie. Przez ten czas pisała sporadyczne listy do rodziców. Chciała by wiedzieli o jej bezpieczeństwie. Oczywiście Blaise uważał ten pomysł za zły. Jednak nie chciała nikogo zostawić bez wieści. Harry wyruszył na niebezpieczną misję. Gdyby coś jej groziło z pewnością by wrócił, a tego nie chciała. Musiał ratować świat. Voldemorta należało pokonać. Panował chaos i coraz więcej śmierci. Ginny zdawała sobie sprawę iż każdy dzień mógłby być ostatnim. Często rozmawiali o tym z Blais’em. W ogóle polubiła ich wieczorne rozmowy. Zabini często wychodził. Wciąż pozostawał człowiekiem Voldemorta, ale wiele się zmieniło. Kiedy ją uratował długo rozmawiał z Dumbledor’em. Zgodził się dla niego pracować. To był przełom w jego życiu. Ginny doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jeszcze żaden mężczyzna nie wywarł na niej aż takiego wrażenia jak on. Owszem kochała Harry’ego. Niemal od zawsze. Wciąż cierpiała po tym jak chciał okazać się taki dobry i szlachetny zrywając z nią. Teraz kiedy ich świat znów stanął na głowie zaczynała rozumieć jego intencje. I swoje uczucia. Bardzo się gubiła przy tym mężczyźnie. Raz ją pocałował. Wczorajszego popołudnia w czasie kolacji. Szybki pocałunek. Zupełnie jakby się go wstydził. A potem unikał jej przez cały dzień. I dzisiaj ta muzyka. Najbardziej niezwykła piosenka jaką słyszała. Opowiadała o utraconej miłości dwojga kochanków. Ona umarła, gdy wyjechał, a kiedy wrócił prześladował go duch dziewczyny. Oboje połączyli się dopiero po śmierci. Ten tekst zawsze ją wzruszał. Lekko uchyliła drzwi. Muzyka leciała z głośników. Zobaczyła Zabiniego. Był bez koszulki i poruszał się wyjątkowo zmysłowo. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Po prostu patrzyła.

                 - Długo tu stoisz? – spytał Blaise przerywając swój taniec. Pokręciła głową i ostrożnie podeszła. Blaise ujął jej brodę. Wpatrywał się z niezwykłym napięciem w oczach, by później pocałować. Długim, namiętnym pocałunkiem. Później poszło już samo. Zawsze marzyła, że to właśnie Harry będzie jej pierwszym facetem. Jednak nie mogła się powstrzymać. Ta noc należała do najbardziej namiętnych i czułych. Blaise pokazał jak powinien wyglądać prawdziwy kochanek. Kolejne noce były również takie same.

                 - Do diabła z tym! – jęknęła zła na siebie odrywając się od wspomnień. Czemu powracały właśnie teraz? Przecież miała poukładane życie. Kochała Harry’ego. Powinna odejść. Tak jak tamtego wieczoru nim wcisnęła klamkę i weszła do środka. Nie umiała się powstrzymać. To silniejsze od niej. Miłość, która nigdy nie umarła.

                Zaskoczony widokiem Ginny Blaise odwrócił głowę. Zupełnie jak wtedy podszedł i spojrzał głęboko w oczy. Zobaczył ciche przyzwolenie. To wystarczyło by ta noc pokazała im zupełnie nową drogę.
*~*~*
                Obudził ją potworny ból w głowie i suchość ust.
                Powoli i ostrożnie otworzyła oczy. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Wszystko jakby pozostawało za mgłą. Powoli rozpoznawała kontury sztywnych drewnianych mebli, dziwnego zapachu. Samo łóżko miało twardy i niewygodny materac. To z pewnością nie jej pokój. Musiała minąć chwila nim dotarło do niej gdzie jest. Dwa tygodnie. Tyle czasu minęło od kiedy Wiktor Krum ją uprowadził i uwięził w dziwnym domu. Próbowała uciec. Najpierw zachowywała się grzecznie i potulnie. Chciała zmylić go swoim łagodnym zachowaniem. Jednak Wiktor nie był głupi. Szybko odkrył jej plan i zrozumiała, że musiała działać. Chciała znaleźć swoją różdżkę i uciec. Ponieważ Krum zapieczętował wyjście nie mogła uciec. Musiała opracować jakieś zaklęcie. Coraz gorzej się czuła. Powinna jak najszybciej trafić do szpitala. Próbowała powiedzieć mu o chorobie, ale nie chciał jej w ogóle słuchać.

                 - Chcesz mnie oszukać! – syknął gniewnie nie mogąc uwierzyć, że jest aż tak naiwna. – Naprawdę myślisz, że jestem aż takim idiotą, Granger?

                Owszem Krum zauważył jak były  bardzo blada i osłabiona. Zwalał to, że chce go oszukać by ją wypuścił. Już dawno powinna zrozumieć, że należała tylko do  niego. kiedy ją poznał zauroczyła go swoją osobą. Jeszcze żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego wrażenia. Niezwykle inteligentna. Ta wiedza czasami go przerażała, gdyż dobrze wiedział jaka bywa zła źle używana. I miał nadzieję, że Hermiona nigdy nie wykorzysta tej wiedzy przeciw niemu.

                 - Nie mam ochoty na obiad – mruknęła Hermiona kiedy domowa Skrzatka imieniem Rogatka ponownie zaprosiła ją na posiłek. Nie miała ochoty. Już drugi dzień odmówiła jedzenia. Wiedziała, że popełnia błąd. Pragnęła zobaczyć swojego synka. Bardzo za nim tęskniła. Czy Draco odpowiednio o niego zadbał? Czy płakał? Był bezpieczny? Każdego dnia myślała o nim popadając w coraz większą apatię. Nie umiała sobie z tym poradzić. Owszem wiedziała, że powinna walczyć. Jeśli się podda przegra wszystko. Niestety nie potrafiła. Wszystko wskazywało na to iż tym razem Krum wygrał. Zniszczył ją całkowicie. Czuła wielki ból w sercu.  Jak można kogoś porywać i zmuszać do życia z dala od rodziny? Przecież nikomu nie zrobiła nic złego.

                 - Proszę tego nie robić – poprosiła niemal szeptem Rogatka. – Pan jest w złym nastroju. Wiele Skrzatów ucierpi jeśli panienka nie przyjdzie.

                Hermiona westchnęła gniewnie. Krum wyżywał swoją wściekłość na tych biednych stworkach. To nie dopuszczalne. Zaklęła pod nosem. Wciąż myślała o Draco. Może zaangażuje Cienia w pomoc. Naprawdę wierzyła, że ją uratują. Chociaż minęło tak wiele czasu. Coraz bardziej wątpiła w pomoc.  Z westchnieniem włożyła najbardziej skromną suknię jaką znalazła i zapięła się pod szyją. Wiktor czekał na nią w salonie. Wyglądał bardzo elegancko w ciemnym garniturze, ale oczy mężczyzny zdradzały wszystko. Hermiona wzdrygnęła się mimowolnie usiłując stłumić omdlenie. Na drżących nogach podeszła do stolika i przywoławszy na twarzy uśmiech usiadła.

                 - Mam nadzieję, że posiłek będzie ci smakował – odparł kurtuazyjnie mężczyzna. Pokiwała głową. Talerz wyglądał obficie. Pierogi z kapustą i grzybami, oraz dobrze doprawione mięso. Niechętnie sięgnęła po widelec. Chociaż była głodna jakoś nie miała chęci na jedzenie. Z grzeczności udawała, że je nie czując smaku.
                - Bardzo – powiedziała z udawanym zapałem. Oboje wiedzieli, że nie zjadła prawie nic. Wiktor przez grzeczność nie skomentował tego. – Jak długo zamierzasz mnie tu trzymać? – Odważyła się zapytać. – Tęsknie za synem. Chciałabym go zobaczyć. Choć przez chwilę. – Miała nadzieję, że jakoś zmiękczy mężczyznę. Niestety. Te pytanie sprawiło tylko iż Wiktor zmienił się na twarzy. Odruchowo cofnęła się przed nim.

                 - Zapomnij o tym bachorze! – krzyknął wściekle tracąc panowanie nad sobą. Do tej pory zachowywał spokój kiedy wspominała syna. Teraz miał dość. Powoli tłumiona wściekłość znalazła w końcu ujście. – Nigdy więcej go nie zobaczysz, rozumiesz? Zostaniesz tu na zawsze. Będziemy prawdziwą i szczęśliwą rodziną.

                - Jesteś potworem! – wykrzyknęła Hermiona i uciekła w stronę swojego pokoju. Trzaskając drzwiami padła na łóżko. Musiała uciec. Nie była przecież łkającą beksą, a dzielną i odważną Gryfonką. Zawsze sobie radziła w trudnych sytuacjach i wychodziła z nich obronną ręką.  Teraz też miała zamiar tak zrobić. Bez względu na wszystko. Wzięła się w garść. Otarła łzy. Synek był dla niej najważniejszą osobą jaką kiedykolwiek miała. Kochała go nad życie i zamierzała zrobić wszystko, by odzyskać. Znów przytulić. Stłumiła chęć szlochu. Słyszała krzyki Wiktora. Zawsze bywał brutalny, ale nigdy do tego stopnia. Gdyby chciał mógłby wziąć ją siłą tak jak wcześniej Liam. Z pewnością nie miałby oporów. Na samą myśl o przeżyciu ponownego gwałtu nie przeżyłaby tego. Otworzyła okno i jęknęła. Dom miał ze dwa piętra, ale to jedyna szansa ucieczki. Nie miała przy sobie różdżki. Musiała liczyć tylko na siebie. Zerwała pościel i prześcieradło. Nie była gruba, więc istniała szansa, że to ją utrzyma. Zamknęła drzwi na klucz. W ten sposób dawała sobie trochę Czasu. Na zewnątrz panowała głucha noc. Ostrożnie przełożyła nogę i znalazła się na zewnątrz. Było dość chłodno. Jesień przyszła bardzo szybko. Wkrótce zamieni się w zimę. Nie miała cieplejszego odzienia, ale nie dbała o to. Chęć ucieczki była o wiele silniejsza. Musiała tak postąpić. Dla swojego syna.
               
                Miękko wylądowała na ziemi. Wiktor nie kłamał. Dom znajdował się na prawdziwym odludziu. Dookoła nie było żywej duszy. Jak miała znaleźć tu pomoc? Zaczynała dygotać z zimna, więc ruszyła do przodu. Ostrożnie rozglądając się przemierzała wąską ścieżkę idąc w stronę lasu. Być może popełniała błąd, ale wierzyła iż gdzieś tam znajdzie pomoc. Nie mogli być na całkowitym odludziu. Wiktor musiał już odkryć jej ucieczkę, więc starała się omijać główną ścieżkę, ale nie chciała też tracić jej z oczu.  W pewnym momencie usłyszała tętent kopyt. Z oddali rozpoznała wściekłą sylwetkę Kruma. Różdżką oświetlał sobie drogę. Wyraźnie jej szukał. Nie mogła mu pozwolić by ją znalazł. Zawzięła się  w sobie i nie zważając na deszcz pobiegła dalej, by znaleźć schronienie w gęstych zaroślach. Tu Wiktor nie dotarł. Owszem przechodził parę razy obok niej nawołując, grożąc, ale jej nie znalazł. Powoli zaczynało zmierzchać. Mężczyzna tracił cierpliwość.

                 -  A zdychaj sobie w tym lesie jak jesteś taka głupia! – krzyknął donośnie by go usłyszała. Zadygotała słysząc te okrutne słowa. Jednak wiedziała, że odpuścił. Przynajmniej tym razem. Być może sądził iż się wystraszy i wróci. Nie miała takiego zamiaru. Zawsze walczyła o swoje. Od początku do samego końca. Pierwsze krople deszczu spadły na nią całkiem niespodziewanie. Jęknęła wyraźnie niezadowolona z takiego obrotu sprawy. Deszcz jeszcze bardziej osłabiał jej organizm. Niestety nie miała wyjścia. Musiała iść do przodu. Niechętnie podniosła się z kolan. Szła bardzo wolno. Każdy krok był dla niej coraz bardziej trudniejszy. Nie miała pojęcia, czy to choroba, czy po prostu zmęczenie. Jedynie myśl o Jammiem sprawiała, że szła dalej.

                 - Wrócę do ciebie synku – szeptała z nadzieją.  Pragnęła go przytulić, ukołysać do snu. Jamie to jedyna osoba o której w tym momencie myślała. Kręciło się jej w głowie. Z trudem stawiała dalsze kroki.  Dopadał ją coraz większy lęk. Nie poddawała się jednak nie miała sił. Powoli osunęła się na ziemię.

                 - Pomocy – wyszeptała tylko i pozwoliła by ogarnęła ją ciemność.
*~*~*
                Katherine miała obawy odnośnie całego planu.
                Naprawdę chciała ukarać siostrę, ale czy musi być aż tak drastyczna? Ostatecznie ucierpi nie tylko ona, ale i również ich najmłodsza siostra Lucy. Jednak Selina zasłużyła sobie na karę. Ostatecznie zrobiła sporo złego. Dzisiaj mieli wyjechać do Bath. Tam właśnie mieszkali przed jej wyjazdem. Stamtąd pochodziła Kate. Do zawodów zostało trochę czasu, więc Blaise przystał na warunki jakie mu zaproponowała. Sam miał własne kłopoty, więc go rozumiała. Słyszała o atakach w Hogwarcie, które robiły się coraz bardziej drastyczne.

                 - Dziękuje, że mi pomagasz – szepnęła do Scotta, którego nastawienie w stosunku do Katherine uległo wielkiej zmianie. Zaczął ją podziwiać.  Przez ostatnie lata śledził jej karierę targany sprzecznymi uczuciami. Raz nienawiścią, a raz nieskrywanym pożądaniem. Właściwie Katherine podobała mu się od zawsze. Miała w sobie coś wyjątkowego. Seth miał wiele szczęścia, jednak patrząc jak skończył czy aby na pewno?

                 - Ja też mam prawo do zemsty – przyznał cicho. – W końcu jest odpowiedzialna za śmierć mojego brata. Zasługuje na to wszystko. Powtórzmy jeszcze raz. Kiedy wypijemy eliksir wieloskokowy staniemy się panią i panem Anderson. Ja mam na imię Sam, a ty Melania. Przyjechaliśmy do Bath rozejrzeć się za kupnem nowego domu. Nasz syn Howard jest obecnie w Hogwarcie.

                 - Myślisz, że Selina to kupi? – zapytała z mimowolnym lękiem. Jej siostra nie należała do głupich istot. Wręcz przeciwnie. Była cwana i świetnie umiała udawać. W czasie podróży samochodem z wynajętym szoferem sporo się dowiedziała na jej temat. Rzeczy szczególnie okrutnych jakie mocno nią wstrząsnęły. Selina nie szanowała ludzi. Tych którzy byli pod nią podlegli traktowała z góry, a każde przewinienie dość okrutnie karała. Nie była sprawiedliwa i często wykazywała się ze swoją władzą. Kiedy Katherine o tym słyszała czuła ciarki na plecach. W ogóle tego nie rozumiała. Były siostrami, a różniło je wszystko. Dlaczego? Nie miała pojęcia.  Widać tak musiało być. Jedna zostawała tą dobrą, a druga złą. Czuła irytacje, ale starała się być bardzo silna. To będzie trudna przeprawa. Musiała temu podołać. Mimo całej sytuacji miała wyrzuty sumienia i wątpliwości. Zawsze taka była.

                 - Mam taką nadzieję – westchnął ciężko. – Z mojej rodziny nikogo już nie ma. Nie powinno być zatem problemów. Trochę gorzej z tobą, ale sobie poradzisz. Musimy tak zrobić. Selina powinna zapłacić nie tylko za śmierć Setha, ale i twoje upokorzenie.

                Scott uniósł jej brodę i delikatnie spojrzał w oczy dziewczyny. Miała łzy w oczach. Delikatnie otarł łzę kciukiem.

                 - Nie rób sobie wyrzutów. Próbowałaś jej pomóc, ale sama wiesz jak bywa. Niestety pewne osoby same przynoszą na siebie zagładę.

                Pokiwała głową. Mimo wszystko ciężko było znosić całą sytuację. Matka i ojciec już nie żyli. Z siostrą mieszkała jedynie najmłodsza Lucy. Nie znała zbyt dobrze małej. Całe szczęście iż przebywała w Hogwarcie. Słyszała o niej różne historie. Podobno to dobra dziewczynka. Może jak będzie po wszystkim da jej normalne dzieciństwo. Musiała dać radę. Bardzo tego pragnęła.  Tym razem zakończy swoją historię w bardzo pozytywny sposób. – Jesteś gotowa? – zapytał pół godziny później zatrzymując samochód przed eleganckim zajazdem. Wynajęli dwa pokoje. Kiedyś przychodziła tu na pyszne pączki. Jednak teraz miała zostać nierozpoznana.

                -Zmieniłem trochę plany – przyznał ku zaskoczeniu Katherine Scott. Zmienili już postacie. Oboje wyglądali na starszych niż w rzeczywistości. – Będziemy się nazywać Howardowie. Alana i Matt Howard. Takie zwyczajne nazwiska i imiona. Nie chcemy budzić specjalnego zainteresowania.

                 - Masz rację – przytaknęła. Niechętnie się z nim zgadzała. Szczególnie gdy robił jej takie niespodzianki. Zdołała jednak jakoś opanować swoją niechęć. Scott wiedział co robi i wbrew pozorom ufała mu. – Jaki więc jest plan?

                 - Jutro o siedemnastej rada spotyka się tutaj w zajeździe. Spróbuje rozeznać całą sytuację. Z pewnością Seline ma paru wrogów więc to wykorzystam. Będę musiał zagrać odpowiednio, ale to nie będzie problem. Już wcześniej poznałem parę odpowiednich osób. Jest tu również dom publiczny. Muszę go odwiedzić i porozmawiać z paroma dziewczynami. Może niektóre będą skore do pomocy.

                Na samą myśl, że Scott miałby odwiedzić burdel Katherine poczuła mimowolną zazdrość. Skąd te uczucie? Przecież nie powinna. Scott był jej całkowicie obojętny. Już przeszła swoje w życiu z mężczyznami. Nie zamierzała powtarzać tego błędu nigdy więcej. Owszem wciąż pozostawała młoda, a swoim tańcem wzbudzała ogólny zachwyt. Zamierzała jednak ukrywać swoje uczucia jak najgłębiej i nie pokazywać ich na wierzch. Niestety w ostatnim czasie było coraz trudniej i ciężej.

                 - W porządku – pokiwała głową. – Ja porozmawiam z gospodynią o miejscowych ploteczkach. Może coś będą wiedzieć. Zrobię to bardzo dyskretnie. Przy okazji dowiem się jakie mają zdanie na temat Seline.

                 - Dobry pomysł – przytaknął. Czuł niepokój jednak wiedział, że nie mają wyjścia. Seline musiała zapłacić za swoje. Już dość zła wyrządziła.

                Gospoda w której wynajęli pokój była czysta i zadbana. Z tego co wiedział popularna w tych okolicach. Tam najczęściej organizowano różne wesela, imprezy firmowe. Głównie wśród mugoli, ale nie tylko. Gospodarze byli charłakami i znali dobrze świat czarodziejów. Umieli jednak się dostosować i w razie czego zaoferować swoją pomoc zagubionym wędrowcom. Same pokoje również należały do przyzwoitych.

                 - Słyszeliśmy o panience Seline – odparła zapytana pulchna gospodyni. – Nie jest to dobra kobieta. Niszczy każdego za jakiekolwiek przewinienie. Została głównym burmistrzem i ten wybór nie był najlepszy. Wiem sporo o świecie magii. Jestem charłakiem, ale tu mieszkają również mugole. Nie rozumieją systemu naszych kar.

                 - Dlaczego nikt nigdy jej nie powstrzymał? – Katherine była wstrząśnięta całą sytuacje. Nie spodziewała się aż tak wielu okrucieństw ze strony siostry. Przyprawiało ją to o mdłości.

                 - Na prawie każdego ma tu haka – przyznała ze smutkiem gospodyni. – Dla mnie również źle by się to skończyło gdyby poznała prawdę o naszej rozmowie. Ta kobieta jest niebezpieczna. Nikt do tej pory z nią nie wygrał.

                Katherine zacisnęła dłonie w pięści. Po raz ostatni jej siostra kogoś skrzywdziła. Nie zamierzała dopuścić by takie sytuacje miały miejsce. Nigdy więcej.

*~*~*
                Wydawało się jej, że widzi cienie, które ją przyzywały.
                Jęknęła drżąc w gorączce. Miała dziwne uczucie jakby całe ciało płonęło. Ktoś przemawiał do niej czule, ale ignorowała ten głos. Chociaż wydawał się być bezpieczny to dochodził bardzo daleko. Próbowała walczyć z cierpieniem, jednak własna słabość była o wiele silniejsza. W tym momencie pragnęła zamknąć oczy i nigdy ich nie otworzyć. Musiała jednak wrócić. Synek potrzebował matki. Powoli i ostrożnie budziła się do życia. Jęknęła, gdy zbyt ostre światło ją poraziło.

                 - W końcu się panienka obudziła – powiedział delikatnym głosem starszy mężczyzna. Powoli odzyskiwała wzrok. Nie rozpoznawała starszego mężczyzny przed nią. Z początku ogarniała ją panika. Szybko jednak odzyskała swoje nerwy. Uciekła od Wiktora. Zyskała pewność, że jej nie znajdzie. Mogła być bezpieczna. Tylko czy na pewno? Ostatecznie będzie chciał znów ją znaleźć. Na samą myśl robiło jej się słabo. Musiała porozmawiać z Draconem. Powiedzieć mu prawdę. Tylko w ten sposób zdoła ochronić siebie i chłopca. Tajemnice w niczym jej nie pomogły do tej pory. Sprawiały tylko kłopoty.  Przekonywała się o tym na własnej skórze. Teraz płaciła wysoką cenę. Musiała jakoś się uspokoić. Opanować całą sytuację. Tylko w ten sposób zdoła jakoś wrócić do domu. Powoli i ostrożnie podniosła głowę. Czuła się lekko skołowana.

                 - Gdzie ja jestem? – zapytała cicho. Starszy mężczyzna spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. Dziewczyna wyglądała o wiele lepiej niż wcześniej. Kiedy ją znalazł był pewien, że nie żyła. O tej porze tutaj znaleźć martwą kobietę? Nie krył swego przerażenia. Jednak jej jęk go uspokoił. Miała w sobie coś niewinnego i kruchego. Dlatego postanowił ją uratować.

                 - W domu starego Toma – wyjaśnił łagodnie mężczyzna. – Tom to ja. Mieszkam tu od bardzo dawna. Daleko od ludzi i miasta. Mam ciszę i spokój. Staremu człowiekowi jak ja niczego nie trzeba więcej do szczęścia. A ty kim jesteś? Jak znalazłaś się w tak opłakanej sytuacji?

                 - Nazywam się Hermiona Granger – wyjaśniła czując, że może być tu bezpieczna. Tom wyglądał na kogoś komu można ufać. Jego łagodne oczy i ciepły uśmiech przemawiały do niej. – Uciekłam z domu człowieka który mnie porwał i uwięził. Muszę wrócić do przyjaciół i mojego synka. Tylko on ma dla mnie znaczenie. – Wciąż czuła się słaba, ale zamierzała walczyć. Draco obiecał pomoc. Z pewnością znajdzie jakiś sposób by jej pomóc. W krótkim czasie zdążyła mu zaufać. Miał w sobie wiele dobra. Wcześniej nie myślała o nim w ten sposób, ale ludzie naprawdę się zmieniają. Wielka szkoda, że nie wszyscy.

                 - Granger? – Mężczyzna nie krył swojego zaskoczenia. Znał to nazwisko. Dawno temu poznał grupkę młodych ludzi, którzy uratowali mu życie. Był wtedy sprzedawcą na ulicy Pokątnej. Prowadził mały sklep z magicznymi pamiątkami dla turystów. Mieścił się on niedaleko wytwórcy różdżek. Tamtego dramatycznego wieczoru napadnięto na sklep przy okazji niszcząc i jego. Stracił przytomność i umarłby gdyby nie dwoje odważnych ludzi. Wyciągnęli go ze sklepu i odstawili do św.Munga. Od tamtej pory zaszył się w ukryciu porzucając swój świat. Opowiedział o wszystkim Hermionie, która nie kryła swojego zaskoczenia.

                 - Niesamowity przypadek – przyznała z westchnieniem. Siedzieli już przy stole, gdzie młoda czarodziejka zajadała przepyszny rosół. Od dawna nie jadła czegoś tak pysznego. W końcu Wiktor nie słynął z dobrego utrzymywania domu, a ona była tylko jego więźniem. – Muszę wrócić do domu.

                Mężczyzna pokiwał głową. Chociaż opuścił swój świat jego kominek wciąż miał magiczne połączenie. Dzięki niemu mógł bez problemu teleportować się na ulicę Pokątną i z powrotem. Zapewniało mu to dozę bezpieczeństwa. Musiał jej pomóc. W ten sposób mógł się odwdzięczyć za życie.

                 - Dam ci trochę proszku Fiuu – powiedział miękko podchodząc do kuchennej szafki. Mieszkanie mężczyzny urządzone było dość biednie, ale przytulnie. – Jestem sam od kiedy zmarła moja żona. Dzieci nie mieliśmy. Cieszę się, że mogłem ci pomóc.

                 - I to twoja ostatnia rzecz jaką zrobiłeś! – Oboje drgnęli gdy usłyszeli wściekły głos Wiktora. Hermiona zlękła się w duchu. A jednak ją znalazł. Jakimś dziwnym cudem  kiedy myślała, że w końcu jest bezpieczna. Tom stanął naprzeciw niej i Wiktora z różdżką w ręku. Nie miał żadnych szans. Wiktor został doskonale wyszkolony w walce. Każdy wiedział jak bardzo był niebezpieczny. Szczególnie ona nie jeden raz miała okazje się o tym przekonać.

                 - Wiktor, proszę – wyszeptała cichutko. Chciała uratować tego człowieka. Odwdzięczyć mu się za pomoc. Zdawała sobie sprawę, że Wiktor go zabije. Nie mogła do tego dopuścić.

                - Musisz dostać nauczkę, Hermiono – powiedział Krum przeciągle. – Ode mnie się nie ucieka. Najwyższa pora byś się tego nauczyła, a najlepiej to zrobisz przez śmierć tego człowieka.

                - Nie –jęknęła głucho. – Błagam. Zrobię wszystko co zechcesz. Nigdy więcej nie ucieknę. Tylko nie zabijaj tego człowieka.

                - Za późno! – Wysoko uniósł różdżkę. – Avada…

                - Kedavra… - Inny ostry głos dokończył zaklęcie. Hermiona zamknęła oczy osuwając się na ziemię w momencie gdy ciało mężczyzny również upadło.

                Draco zdążył w ostatniej chwili. Wiedział, że Wiktor nie skrzywdziłby Hermiony, ale z pewnością zabiłby tego mężczyznę. Po krótkich wyjaśnieniach i wezwaniu Aurorów wiedział, że uratował on życie jego przyszłej żonie.

                 - Naprawdę bardzo panu dziękuje – powiedział miękko kiedy już Hermiona została bezpiecznie teleportowana do szpitala. – Dzięki panu mogę spać spokojnie iż mojej kobiecie nie będzie nic grozić. Teraz muszę tylko zadbać o jej zdrowie. Reszta sama przyjdzie.

                 - To prawda – przytaknął mężczyzna. Mógł odetchnąć z ulgą. Los niespodziewanie oszczędził go po raz drugi. Chyba powinien lepiej przemyśleć swoje życie. Nie wyglądało ono najlepiej. Zaprzepaścił je, ale jeszcze nie było za późno na zmiany. – Pozdrów ode mnie pannę Granger i daj znać gdy wyzdrowieje.

                 - Oczywiście – przytaknął wychodząc. Odetchnął z ulgą. Ron nie zadawał żadnych pytań. Szybko domyślił się o co chodzi. Zabrano ciało Wiktoria i powiadomiono Bułgarskie ministerstwo. Zatuszowano całą sprawę. Na całe szczęście. Draco mógł odetchnąć. Musiał tylko znaleźć ojca Hermiony i namówić go do pomocy. Czuł, że to będzie trudne zadanie. Miał jednak zamiar mu podołać. Od tego zależało jego przyszłe szczęście. Coraz częściej wyobrażał je sobie u boku Hermiony i zaczynał się do tej myśli przyzwyczajać. Ona również musiała się o tym przekonać. Zamierzał jej pokazać, że będzie dobrym mężem, a ona idealną żoną. W dodatku będą mieli wspaniałego syna. Chyba po raz pierwszy jego brat nieświadomie przyczynił się do czegoś dobrego. I naprawdę w to wierzył.

*~*~*
Na zakończenie:
Ostatnio patrzę na statystyki i widzę, że całkiem sporo was wchodzi. Wiem również, że   niektórzy czytają. Naprawdę tak trudno napisać parę słów o blogu? Niby komentarze nie mają znaczenia. Nie piszę tej historii dla nich, ale będę wdzięczna by dzięki temu wiedzieć, czy historia naprawdę wam się podoba. Powoli zbliżamy się do półmetku. Miało być ok. 20 rozdziałów ale myślę, że całość śmiało zamknę na 15 i pierwszej miniaturce. Potem pomyślę, co mi przyjdzie do głowy. Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia wkrótce.

Informacyjnie:
Tytuł oryginału: „Kaprys losu”
Tytuł rozdziału: 010 „dramatyczny zwrot akcji”
Ilość stron: 9
Ilość słów: 4 525

9 komentarzy:

  1. No i w końcu się doczekałam nowego rozdziału. Miałam wrażenie, że o mnie zapomniałaś.
    :'(
    A mówiąc szczerze. Bardzo podoba mi się to opowiadanie. Zazdroszczę ci takiego luźnego stylu pisania. Długość rozdziału jak dla mnie perfeckt :D

    Nie znosze Kruma jakbym mogła zabiła bym go. Jak on śmiał porwać Hermione. I nie pozwalać jej na spotkanie się z synkiem. To bez duszne.
    I do tego chcąc zabić tego biednego człowieka tylko dlatego że wyciągną pomocną dłoń w stronę potrzebującej.
    Dracko górą.

    Życzę weny i powodzenia. Wiesz gdzie mnie w razie czego znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, przepraszam.
      Byłam pewna, że powiadomiłam wszystkich i obiecuje poprawę.
      Oczywiście ja również za Krumem niezbyt przepadam i uważam że zasługuje na miano najgorszego w tym opowiadaniu. No cóż w końcu każda historia musi mieć swoje mroczne cienie, prawda?
      Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na ciąg dalszy już wkrótce.

      Usuń
    2. Oczywiście zajrzę. W końcu jako jeden z nie licznych wylądował w mojej biblioteczce :)
      Jestem ciekawa co będzie dalej. Czy Hermiona spotka się ze swoim synkiem.

      Usuń
  2. Czytam i jak najbardziej komentuje!
    Bardzo mi się podobał ten rozdział. Nutka grozy przy ucieczce Hermiony i ponownym pojawieniu się Kruma.. Czytałam i zastanawiałam się ciągle czy aby napewno uda jej się uciec! Ufff, pojawienie się Draco rozwaiło moje wątpliwości, na szczęście! Ogólnie muszę przyznać, że naprawdę lubię czytać Twojego bloga, podobają mi się opisy, dialogi jak i cała historia!
    Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Pisz, pisz i jeszcze raz pisz!!! Pochłonęło mnie bez reszty zwłaszcza wątek Hermiony i Drakona ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały rozdział. Pomimo wielu trudności i bólu tyle nadziei z niego tchnie, tyle miłości. Kocham <3
    A wątek Dracona i Hermiony zawsze najlepszy! ;)
    Pozdrawiam i życzę miłego dnia :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Masz ogromny talent i mam nadzieję że hiatoria zakończy się szczęśliwie. Planujesz wrócić do bloga dramione w klimacie Pięknej i Bestii?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz myślę, że z czasem tak, wrócę do tamtego opowiadania.
      Na razie jednak planuje historie gdy są jeszcze w Hogwarcie. Dawno tego nie pisałam.
      pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  6. Pisząc bloga o tej parze, teraz jeszcze bardziej kibicuję Ginny i Blaise'owi. Ich romans był krótki, ale namiętny. Z tego co widzę, dziewczyna zawsze miała dylemat, którego mężczyznę wybrać.
    Wiktor to prawdziwy psychopata. Sceny w jego domu skojarzyły mi się nieco z Piękną i Bestią, tylko w tym wypadku Wiktor był prawdziwym potworem. Dobrze, że Hermiona uciekła, a ten koszmar się skończył. Ujęło mnie, że tak cały czas myślała o synku. I Draco nadszedł w ostatniej chwili... :)

    OdpowiedzUsuń